Nie do wiary, że to już – jak u poety – 44 lata minęły od śmierci Włodzimierza Puchalskiego na antarktycznej wyspie Króla Jerzego. 19 stycznia 1979 roku zmarł pośród pingwinów, był przy kamerze…
13 miesięcy temu, 17 grudnia 2021 roku, odeszła Jego ukochana Córka, Hania…
Oto jedne z ostatnich słów w Jego życiu, skreślonych przed wyjściem na pingwinisko:
19 I 1979, piątek.
Wczoraj wieczorem wpłynęła wspaniała góra lodowa, rozmiarów jakich jeszcze nie widziałem. […] Zaraz po śniadaniu gonimy na plażę i dalej potem by ją skręcić. Dzień zapowiada się pomyślnie, słońce jaskrawe, błękitne niebo i wkoło cisza bez wiatru, a więc dzień będzie pracowity. […] Ach, żeby to już mieć za sobą, zawsze te troski, obawy czy zdążymy. […] Od rana łażą po budzie skuły i kwakczą bym się ujawnił. […] Coś im zawsze muszę choćby na przegryzkę znaleźć, biorą z ręki, zwłaszcza te moje 2 – poznaję – jedna ma białe piórko na czole a druga wykręcony pazur, są specjalnie oswojone, cały czas mi towarzyszą a teraz rano po prowizorycznym poczęstunku plasterkami suchej kiełbasy, leżą przed drzwiami i nie spuszczają mnie z oka, cały czas obserwują czy aby nie wyciągnę ręki do nich z poczęstunkiem…
Wcześniej, podczas śniadania Włodzimierz Puchalski był w zupełnie dobrej kondycji; przed wyjściem na zdjęcia zapisał w kalendarzyku pod datą 19 stycznia, piątek: od rana słońce.
Dalsze fakty przytaczam w relacji dwóch naocznych świadków.
Ten cytat pochodzi z z dwutomowej monografii Jana Walencika pt. PUCHALSZCZYZNA.
Więcej o monografii: https://zubrowa10.pl/portfolio-nasze-prace/e-booki/puchalszczyzna